Strona:Jerzy Szarecki - Czapka topielca.pdf/171

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

po twarzach. Oczy wszystkich „bodły“ twarz kapitana. Nie odezwał się nikt.
— Przyznajcie się lepiej — powiedział znów Mamertyński — jeśli przyznacie się sami, zbiję tylko po mordzie, jeśli sam dojdę kto złodziej — oddam pod sąd morski. Gadać!
Głuche milczenie panowało w tłumie marynarzy.
Wtedy Mamertyński zwrócił się do Banabaka.
— Ty spałeś w kambuzie tej nocy?
— Tak jest, panie kapitanie.
— Widziałeś tych, którzy kradli?
Bladość śmiertelna pokryła żółtą maskę Banabaka. Milczał. Kolana dygotały pod nim. Zdawało się, że za chwilę upadnie.
— Nie bój się, powiedz — ciągnął dalej Mamertyński — nie dam cię skrzywdzić. Złodziei zamknę odrazu w fortriumie i wypuszczę dopiero na sąd. Nic ci nie zrobią złego. Ja nie dam. Nie bój się. No, więc? Mówże!
Banabak milczał. Mamertyńskim znów wstrząsnęła pasja.
— Powiedzże nareszcie czyś ich widział, skwarko plugawa?!
Mamertyński postąpił krok naprzód i podsunął pięść pod nos Banabaka.