Strona:Jerzy Strzemię-Janowski - Karmazyny i żuliki.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

my panu lejtnantowi, że cała armja rosyjska mogłaby się schować do naszego szańca i ani szladu...
Kręci głową kornet, niebardzo wierząc, aby żydki tak szybko robotę wykonały. Idzie zatem i widzi, że na przestrzeni coprawda jakich 20 metrów, ale nie głębiej jak na 20 centymetrów, zruszono ziemię. Dorosły człowiek, gdyby stanął w tym rowku, to schowa się najwyżej po kolana. Kornet wszystko obejrzał i powiada grzecznie:
— Dobrze, bardzo dobrze. Lecz teraz wyszła ustawa, że każdy szaniec mamy wypróbować co do głębokości, więc zaraz zrobimy próbę...
— Jaka próba, panie lejtnant?! na co próba?! — pytają żydki nieco zaniepokojone.
— Ano tak robimy, że kto kopał, ten włazi do szańców swoich i dekuje się, a na 50 kroków ustawiamy kompanję karabinów maszynowych i strzelamy. Jak nikogo nie trafi (dodaje z lekką ironją kornet) to znak, że szańce są dość głębokie.
— Jakto?! zadlaczego?!
— Nuże! — włazić patałachy! — zezłościł się nagle kornet sadysta.
Powstał lament piekielny:
— Panie lejtnant! złociuchny panie lejtnant! my jeszcze kapuchnę będziemy kopać...
Nic tedy dziwnego, że wobec takich ponurych wieści, nasz Icek Cynamon wcale się nie kwapił do tych szańców, toteż kiedy zaczęli go szukać i kiedy w końcu znaleźli, wyrwał się z rąk poli-