Strona:Jerzy Strzemię-Janowski - Karmazyny i żuliki.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i jako sublokator! Wejście do piwnicy zawiesili jakimś pięknym dywanem w zielono-czerwone kwiaty — essauła okłamałem, że konie sprzedałem, a Izę dałem znajomemu generałowi do przechowania przed napierającemi już Germańcami i wszystko byłoby dobrze, gdyby djabli nie nanieśli Icka Cynamona.
Rosjanie kopali wtedy szańce wokół miasta i spędzali do tej roboty złoczowskich obywateli. Przy tej okazji, spodobał się im ogromnie jeden obywatel, mianowicie ów właśnie Icek Cynamon. Mój pech. O ile Icek Cynamon bowiem miał wielki sukces u moskali, o tyle jemu Moskale się nie podobali, a zwłaszcza perspektywa kopania szańców, która obfitowała nieraz w dramatyczne momenty.
I tak raz np. wyznaczono jednej kompanji żydków złoczowskich pewną ilość metrów do wykopania, oczywiście jaknajgłębszych, żydki poparpały zlekka ziemię, i — dufne w napiwki dawane na prawo i lewo, przychodzą do pana korneta, dowodzącego robotami.
— Panie lejtnant, już.
Lejtnant spojrzał nieufnie.
— Co „już“?
— Jakto co?! Szańce panie lejtnant. Fertig.
— Tak? — Hm... ale czy głębokość taka jak otrzymaliście nakaz?
— Co znaczi nakazu?! Dwa razy jak nakazu! Dziesięć razy jak nakazu! Jak szczęścia życzy-