Strona:Jerzy Strzemię-Janowski - Karmazyny i żuliki.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przy kupnie zażądał Scazighino, aby moja rodzina podpisała cyrograf, iż nikt nigdy nie będzie miał do niego pretensji w razie gdyby kobyła spowodowała moją przedwczesną śmierć. Makabrycznie więc zapowiadał się nabytek.
Mitzi miała kręćka, czyli była tak zwaną Dumkollerką — co na język rodzinny przetłumaczywszy dosłownie, znaczyło: głupia jak cholera — albo też: i głupia i cholera. W każdym razie oba te epitety, bez względu na ich stylizację, należały się jej uczciwie. Zdaje się jednak, że te właściwości były nabyte, nie wrodzone. Mitzi bowiem występowała ongiś na niebylejakich konkursach w Wiedniu, w skokach klasycznych, rekordowych zdobywała laury, aż razu pewnego wywaliła się na przeszkodzie — huknęła się w łeb i odtąd zmieniła usposobienie.
Stała się złą, oschłą, nieobliczalną dummkolerką. Zabiła jakiegoś wiedeńskiego, niemądrego bankiera — czy zresztą kiedykolwiek bankier jest mądry!? (Chyba kiedy pożycza pieniądze kawalerzystom i sportsmenom na mały procent). Lecz poco taki do kroćset djabłów gramoli się na konia?! Uważam zatem, że to był ostatni odruch przytomności umysłowej u Mitzi, iż zlikwidowała bankiera. Wtedy kupił ją amator warjatów końskich Scazighino, a w końcu niemniejszy amator dummkolerów, ja.
W terenie, Mitzi skakała fenomenalnie, na puszczonych cuglach, lekko, łukiem wspaniałym —