Strona:Jerzy Strzemię-Janowski - Karmazyny i żuliki.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ły takie, które nie dały się całą dobę oderwać od drzewa, na którym kot tkwił przyczajony - i były takie, które znikały w lesie, niewiadomo dla jakiego bzika. O jednym, ułożona była nawet w Strutynie złoślowa „pieśń dziadowska o zaginionej psinie“, którą tu dla pamięci i z pamięci notuję:

— Był ci pan jeden, co miał psa z tresurą,
(bo nadewszystko tresura jest górą!)
i takta duzo psu poświęcał casu,
az zbiegł do lasu.
Napsód pan luzem, potem słuzba cała,
sukać psa w lasy społem się udała,
i nic nie jedli, ani nic nie spali,
psa furt sukali.
Za psem, za panem, pani domu posła,
w kosyku dla niech jedzenie poniosła
i słodkim trylem wciąż na psa wołała,
gardło zdzierała.
Za panią w końcu, kucharka i pracka.
posły za pieskiem (niek go kopnie kacka!)
i tak ci cięgiem w lesie tym mieskały
dom zapomniały.
Zaś kundys wreście trafił sam do domu,
cicho zbereżnik wsedł se pokryjomu,
cały dom zesedł od ściany do ściany —
gdzieś scezły pany!!!
I tak się błąkał pies nie scędząc chodu,
aze w salonie zdechł na oknie z głodu,