Strona:Jerzy Strzemię-Janowski - Karmazyny i żuliki.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wręcz z różnemi rasami psów — charty trzeba np. szybko schwycić pod szyję, a równocześnie drugą ręką za górną szczękę, ubezwładniając w ten sposób mordę. Nie lubię bicia zwierzą — na drobne psy wystarczy głos — na takie zaś wilkołaki, trzeba walki równego z równym. To też rozpocząłem walkę zapaśniczą, wedle kanonów zgoła niefrancuskich, z Borysem.
Borys starał się wyzwolić szczękę z mego uścisku — udało mu się to kilkakrotnie, pogryzł mnie rzetelnie, tarzaliśmy się po dywanie długo, wreszcie Borys zesłabł. Przestałem go kułakować, trzymając jednak jeszcze krwawą jego mordę w garści. W końcu i ja osłabłem i puściłem. Mój zapaśnik, skulony i jakby zawstydzony, schował się pod biórko i dopiero po paru godzinach i na kilka słodkich słów z mojej strony, zdecydował się wyleźć.
Podszedł do mnie nieufnie, drżąc nerwowo, ale gdy go pogłaskałem, parę morałów dodawszy, rozchmurzył swoje piękne, złowrogie oczy, chlapnął mnie językiem po gębie i od tej chwili byliśmy przyjaciółmi.
Trzeba było teraz zapoznać go z całą zgrają psów, bardzo ostrych na każdego obcego przybysza. Wszystkie gatunki były sowicie u mnie reprezentowane, i wszystkie cechy i charaktery miały swoich przedstawicieli. Były takie fantasty, które potrafiły zapędzić się do jamy borsuczej, lub lisiej i zginąć tam w zajadłej podziemnej walce — by-