Strona:Jerzy Strzemię-Janowski - Karmazyny i żuliki.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

prześliczne ich okazy. Pewnego dnia dano mi znać ze Lwowa, że jest do nabycia pies bardzo ładny i cnotliwy, ale zły. Nie uznaję z zasady złych psów, bo takich niema, są tylko źli ludzie, z psami nieumiejący postępować — czemprędzej więc posłałem po tego rzekomego djabła.
Wyprawa o kilkadziesiąt kilometrów do Lwowa była podówczas wyprawą jak za morze. Pociągi chodziły jak chciały, zapchane wojskiem, zatrzymywane na każdej stacji po parę godzin — nazajutrz więc dopiero zjawił się BORYS. Wszedł na korytarz, prowadzony przez żołnierza, na obroży, nabitej czterema sterczącymi na 2 cm. gwoździami (koralami) od wewnątrz, a zaciąganej jak szlinga. Cienki, złowrogi pysk zamykał mu żelazny kaganiec.
Wściekli się poprostu z tymi bezpiecznikami!!! Czemprędzej więc zdjąłem kaganiec i morderczą szlingę. Borys przyjął to z widoczną satysfakcją i okazał mi z miejsca niby przyjaźń i sympatję. Został sam w kancelarji. Wracam po paru godzinach i zastaję taki obrazek: na tapczanie leżą wszystkie moje kapelusze, czapki, rękawice, harapy, poznoszone, a na tym kopcu, jak lew belforcki, Borys.
Na moje delikatne zapytanie: coś ty idjoto zrobił?!? Borys mniej delikatnie pokazał mi cały garnitur swoich wspaniałych zębów. Ździeliłem go harapem, wtedy — bez namysłu, rzucił mi się do gardła. Znam dobrze rozmaite sposoby walki