Strona:Jerzy Strzemię-Janowski - Karmazyny i żuliki.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zastrzelone. Został jeden BOY, barsoj ogromny, 96 cm. wysoki; śnieżnobiały, silny, zły na psy i na ludzi. Uznawał i słuchał tylko mnie.
Kiedy spodobało mu się położyć na kanapie w salonie i służący zamierzał rano sprzątać, głuche warknięcie przestrzegało go: ruszaj precz, pókim dobry!!! Nie było żartów. Wtedy budzono mnie z najgłębszego snu i błagano, abym wyeksmitował Boya. Inaczej porządek domowy djabli brali, salon pozostawał niesprzątany, co w końcu mnie mało wzruszało, ale co wstrząsało ponoś światem w posadach. Pewnego razu w czasie mojej nieobecności, wpuszczono do mego pokoju kupca na opasy. Wszedł i usiadł na brzeżku krzesła. Spodełba patrzył na niego swemi skośnemi, zmrużonemi oczami Boy. Ani drgnął. Ale kiedy kupiec, nie mogąc się mnie doczekać, chciał wyjść z pokoju — Boy jednym skokiem był przy nim: wejść i siedzieć możesz, typie nieznany — ale wyjść nie wyjdziesz, aż przyjdzie mój pan!!!
Zastałem ich tam obydwu w pozycji skamieniałej.
Boy brał ze mną udział przed wojną w kilku polowaniach, szedł zawsze bez smyczy, tuż przy moim koniu. w dobrym terenie zając był dla niego zabawką. Dystansował wszystkie psy i najlepsze nie mogły nawet zamarzyć o sprzątnięciu szaraka, o ile szedł Boy. Ale oraniny nie lubiał. Ujrzawszy ją, stawał, patrzył melancholijnie za umykającym zającem i wracał truchcikiem do