powiem, żeby nas specjalnie ten dział wytwórczości przemysłowej Niemiec interesował, niemniej po kilka razy dziennie defilowaliśmy przed wielkiemi szybami wystawowemi i podziwialiśmy złoty warkoczyk panny Grety, owinięty jak obwarzanek dookoła jej głowy. Zrazu były tylko nieme spojrzenia, potem były już ukłony i znaki przyjacielskie, wreszcie kazaliśmy Kajtusiowi wcisnąć się za jakąś paniusią do sklepu i niby przyszliśmy rewindykować psa.
— Was wollen gefälligst? — spytała dyplomatycznie panna Greta, czerwieniąc się aż po warkoczyk.
Wytłumaczyliśmy, że chodzi o Kajtusia niecnotę i porozsiadaliśmy się na stołkach i nożnych maszynach, rozmawiając coraz weselej, przy demonstracyjnym braku zainteresowania jej resortem. Kajtuś też się maszynami nie zajmował, buszował bowiem w koszyczku z „drugiem śniadaniem“ panienki. Bronek Dłuski tajał, jak majowe masełko, pod jej spojrzeniami i wszystko było na najlepszej drodze, gdy nagle drzwi się otwarły i wszedł do sklepu jego właściciel, mocno apoplektyczny Herr Schulz, a za nim jego, na odmianę anemiczny synalek.
Herr Schulz spojrzał niechętnie na naszą sielankową grupę, rozsiadłą po stołkach i maszynach nożnych:
— Wass wollen die Herren? — spytał niezbyt uprzejmie.
Strona:Jerzy Strzemię-Janowski - Karmazyny i żuliki.djvu/212
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.