Strona:Jerzy Strzemię-Janowski - Karmazyny i żuliki.djvu/213

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Z olimpijskim spokojem, odpowiadam grzecznie:
— Chcemy kupić maszynę do szycia i nie możemy się zdecydować, czy będzie nam odpowiadała ręczna czy też nożna. Panna ekspedjentka namawia nas oto na nożną z bębenkiem, a mój kolega, Herr von Jodko, reflektuje na ręczną, z aparatem do haftu.
Wyrecytowałem to jednym tchem, z powagą króla angielskiego, otwierającego parlament. Lecz oczy Niemca zabłysły groźnie.
— Dla kogo to panowie potrzebują maszyny do szycia?
— Dla siebie, — odrzekł Michał Krasnopolski, siłacz niebylejaki, zwijając niby przez zapomnienie jakieś stalowe dłuto w trąbkę. Poczem zaczął pilnie oglądać okazową machinę, wielkości lokomobili, podczas gdy przestraszona panna Greta niemniej pilnie zakręcała jakąś nieistniejącą śrubę.
— Wypraszam sobie podobne żarty w moim sklepie! — huknął nagle p. Schulz.
— Żarty? Jakto? Pan nie ma tych maszyn na sprzedaż? Bardzo nam przykro, bo mam ubóstwianą ciotkę, którąbym pragnął obdarzyć na Geburstag. Baron von Kruzenstiern zaś, mimo bliskiego pokrewieństwa z królem szwedzkim, uczy się krawiecczyzny, aby podupadłą rodzinę w kraju utrzymać przy życiu.
Mina apoplektycznego kupca stawała się coraz