Strona:Jerzy Strzemię-Janowski - Karmazyny i żuliki.djvu/210

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Czy to panowie pozostawili te objekty na Sankt Korbinianstrasse?
— My.
Twarze władzy stały się ponure.
— Czy panowie wiedzą o co są oskarżeni?
— Oskarżeni? Mamy nadzieję, ze nie o mord seksualny.
— Proszę nie robić żartów. Chodzi o świętokradztwo. Panowie znieważyli figurę św. Korbiniana, patrona miasta Freising, wsadzając mu na głowę zieloną umbrę od lampy i pikowaną kołdrę. Czy panowie rozmyślnie...
— Panie szanowny! My przecież, jak panu wiadomo, na rolnictwo uczęszczamy, a nie na teologję. Skąd mieliśmy wiedzieć, że to św. Korbinian? Figura jak figura.
— Przecież jest na niej napis, a zresztą pocoście leźli na nią w nocy i przyodziewali w niestosowne szaty świętego biskupa?
Spojrzeliśmy po sobie bezradnie. Nie mogliśmy narazić na szwank opinji Romanowego dziewczęcia — zresztą w razie czego, wiedzieliśmy, jakieby jej łozy sprawił papa-atleta, więc bohatersko zwiesiliśmy głowy, próbując wykrętów. Tłumaczyliśmy władzy, że Herr von Kościszewski wyznaje religję mahometańską i że musi w czasie pełni księżyca śpiewać hymny Allahowi, na możliwie największej wysokości, że musi mieć wtedy turban jedwabny na głowie, stąd umbra, że jako syn ognistej pustyni, marznie, stąd pikowana