Strona:Jerzy Strzemię-Janowski - Karmazyny i żuliki.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sem biegną w pojedynkę, upojone jakby, nie widokiem gonionego zwierza, lecz samą gonitwą, samą rozkoszą swej szybkości i wytrzymałości, z szybkością i wytrzymałością szaraka i lisa. Jestto u niego jakby pańska zabawa, jakby wyarystokratycznienie instynktu, w gruncie rzeczy krwiożerczego, ale wyfitowanego na sport
U Smyka tedy, powtarzam, była to robota mądra, przemyślana, podlejszej więc sorty — ale u szlachetnych Barzoi był to czysty, nieskalany sport helleński.
Smyk kochał miejsce zamieszkania, nie ludzi, więc też w wędrówce mojej powojennej, nie poszedł za mną. Pozostał w Małopolsce i może żyje do dziś, bo Smyk jest nieśmiertelny, a przytem bezpieczny co do swojej osoby. Nikt nie ukradnie tego szpetnego kundysa, nikt go nie posądzi o świetne, zatajone zalety. Przeszły nad Strutynem kohorty rosyjskie, tatarskie, mongolskie, pruskie, ukraińskie, bolszewickie i nic mu nie zrobiły. Lata też mu chyba nic nie zrobią — powtarzam, wszyscy twierdzą, że Smyk jest nieśmiertelny, choć najmniej jest bogom podobny.
Sergiej, numer drugi moich słynnych chartów, przeszedł już do literatury pięknej dawno, (zobacz: KSIĘGA O PRZYJACIOŁACH Z. Nałkowskiej i M. J. Wielopolskiej), więc cóż ja biedny mogę mu już ująć, czy dodać?!? Dodam tylko to, co owe Autorki przeoczyły, wzmiankę o sile fizycznej Sergieja. Kiedy pierwszy raz ujrzał mkną-