Strona:Jerzy Strzemię-Janowski - Karmazyny i żuliki.djvu/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wodą z cukrem, a na drodze powrotnej zaczęły taskać pyskami, jakby dopiero co ze stajni wyszły.
Po wyprzężeniu, Elegant szedł sam, nieprowadzony do swego boksu, obracał się łbem do furmana i czekał na zdjęcie uprzęży, potem, jakby w niego piorun trzasł padał na słomę, i tarzał się parę minut, że cały boks trzeszczał. Po wytarzaniu się wstawał, otrzepywał się jak pies po kąpieli i spokojnie czekał na obrok. Apetyt miał „słoniowy“. Zjeść ćwierć cetnara owsa czystego na dobę, to było tyle u niego, co mnie kropnąć kieliszek wódki, stale zresztą konsumował 15 kilo. O ile w parze był niesubordynwany i niebiorący na siebie żadnej odpowiedzialności za całość kości pasażerskich, resorów i szprych — o tyle czwórkę i piątkę zwłaszcza prowadził jak spokojny, rozważny guwerner. Szedł na głos, współtowarzyszy uczył moresu i szybkości, niczego się nie bał, cały świat go nie obchodził — zawsze dumny, z wzniesionym łbem, klaszcząc po pośladkach ogonem, pełen humoru i fantazji.
Toteż najchętniej jeździłem piątką po niemożliwych sanockich wertepach. Pierwszy raz zebrawszy taki„ansambl”, zajechałem do Olszanicy do pp. Juścińskich. Śp. prezes Juściński stał na tarasie i krytycznym wzrokiem patrzył na mnogokonny zaprząg.
— Magnat, psiakrew! A nie mógł pan już więcej koni nadziergać do tego wózeczka — ha?