Strona:Jerzy Strzemię-Janowski - Karmazyny i żuliki.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ty, p. Seweryna Korytki, który ile razy wsiadał do pociągu, szedł najpierw do tzw. Zugsführera i dawał mu 5 koron na piwo:
Abyś pom dzieju, na zakrętach wolno jechał...
Mój Boże! jakżebym chętnie dał i sto koron temu umykającemu głąbowi, żeby na zakrętach zwalniał i wogóle zwalniał! Samowarek austrjacki, bardziej do ślimaka podobny, niż do jakiegokolwiek środka lokomocji, wydawał mi się Orjent-expressem i istotnie znowu mi z przed nosa w Olszanicy uciekł. Teraz to był już koniec przedstawienia, jak mawiał mój przyjaciel Bzowski. Eleganty miały już za sobą 30 klm. szaleńczego tempa, a od Sanoka dzieliło nas jeszcze przeszło trzy mile. Niemożliwe. Barbarzyńcą nie jestem. Zrezygnowałem z operetki, z rozpaczą w sercu.
Nagle — aby mnie znowu do przysłowiowej opieki boskiej nad warjatami przekonać — zjawia się druga, świeża para moich koni. Odwoziła kogoś na stację przed godziną. Dotarłem więc na czas do Sanoka, kiedy wszyscy w moją obecnść zwątpili — ale ja wiem, że gdybym był tylko cmoknął, Eleganty bez urazy byłyby ruszyły z Olszanicy i dognały do Sanoka, bez szkody dla siebie, na czas. W okresie mobilizacji, na górzystych, błotnistych terenach: Strutyn — Złoczów — Podhorce — Sewerynka — Brody — Ponikwa i spowrotem, zrobiły Eleganty wszakże jednym dniem 110 klm. niewyprzęgane, karmione tylko