Strona:Jerzy Strzemię-Janowski - Karmazyny i żuliki.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szybkość — 3) teren — 4) obyczaje lisa. Oszczędzał się i tyle tylko dawał ze siebie, ile było absolutnie konieczne, ani o włos mniej, ani o włos więcej. Jeżeli miał przed sobą teren równy jak stół, a z boku las — wcale nie szedł za lisem. biegnącym w przeciwną stronę lasu. Smyk wiedział, że to udawanie, że to manewr lisi, który się skończy nieomylnie nawrotem ku zbawczemu lasowi, ku jedynie bezpiecznemu schronowi przed psami.
Chart przecie w lesie niczego nie weźmie i ponadto, w ferworze, rozbije sobie łeb o pierwsze lepsze drzewo. Wie o tem lis, wie o tem Smyk. Więc Smyk nie głupi był tracić czas na fanaberje i próbne chytrości lisa. Powolutku, truchcikiem nieomal, kiedy inne charty gnały jak idjoty za lisem, on sobie szedł ku lasowi, jakby niczego nie widział i — tu czekał.
I nigdy stary filozof się nie omylił. Lis, dopadany przez charty, skręcał w pewnym momencie desperacko ku linji lasu, pod ostrym kątem i tak nagle, że tamte psy w rozpędzie przekoziołkowały się niejeden raz, a Smyk, odpoczęty, czynił jeden błyskawiczny wypad, jeden chwyt za kark — i było po lisie. Wtedy wracał ku nam Smyk, zadowolony i wskazywał pyskiem, ogonem, całem zachowaniem, że tam leży pokonany zwierz. Na towarzyszy, na ich zrzedłe miny skonfundowane, i na ich wywieszone ozory, patrzył jakby z lekką ironją.
Lecz w tym genjalnym systemie Smyka, obja-