Strona:Jerzy Strzemię-Janowski - Karmazyny i żuliki.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tak siarczyście nieraz, że obawiałem się mocno, o cnotę tych latawic i czemprędzej zamykałem je na klucz, bo wiadoma rzecz, że u foxterrierek mają zawsze szalone powodzenie duże psy, zwłaszcza charty — podczas gdy psy ich rasy, są stale traktowane jako malum necesarum.
Ale Smyk choć się zalecał zapalczywie, czynił to jakoś ubocznie, bagatelizując haniebnie ród niewieści, traktując je wyraźnie, jako może epizody zabawne, lecz tanie i niegodne żywszego zainteresowania. Jedyną jego pasją, jego życiem, było polowanie.
Zjawił się u mnie pewnego dnia na podwórzu, niewiadomo z jakiej racji, gdyż był własnością mego sąsiada p. Wikarskiego i w dodatku psem, nieprzywiązującym się do ludzi, a li tylko do miejsca. Tymczasem opuścił dawne miejsce zamieszkania i przeniósł się z larami i penatami, t. j.: ze swoją żyłką myśliwską, ze swoim osiwiałym, nierasowym pyskiem i skandalicznie, zgoła nie wedle charcich kanonów zakręconym ogonem, do mnie. Ot żulik.
Powiadali, że „obraził” go u sąsiada kucharz. Możliwe. Trzy czwarte chartów, jest delikatne na honorze. U mnie, zaraz pierwszej zimy, wziął Smyk sam jeden 22 lisy. A jak on lisy brał!!!
Miał swój własny, opatentowany system — na inne psy się nie oglądał, na tradycję pradziadów gwizdał. Obliczał dokładnie, nie jak pies, ale jak profesor matematyki. 1) swoje siły — 2) swoją