Strona:Jerzy Strzemię-Janowski - Karmazyny i żuliki.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jej bezpieczeńtwem, bo anuż gość ma sztylet w garści ukryty? czy poprostu Rodzynka, jak Mussolini i Hitler, uważa, że ręki się nie podaje, tylko wznosi uroczystym gestem?
Ale podniesienie ręki, też by ją wyprowadziło z równowagi — niewiadomo więc co się kryją za marzenia i pragnienia i wstręty w tej puszystej duszyczce. Ona nas rozumie doskonale, my jej nie — ona zna tysiące naszych wrażeń, spojrzeń i gestów, ich znaczenie, tajne czy ukryte, my nic nie wiemy, co znaczy jej zaduma, jej kręcący się tyłeczek, jej pisk, jej grymasy, jej energiczne wkraczanie nagłe w takie oczy owakie nasze czynności.
Człowiek jest głupi i koniec.
Kiedy jej pani wyjeżdża bez niej, Rodzynka mieszka u mnie. Dostaję wtedy na dworcu tuzin kartek korespondencyjnych, zaadresowanych do jej pani, z rozpoczętem jednym zdaniem na każdej: „Rodzynka jest.......“ Muszę na wszystkie świętości przyrzec, że codzień taką jedną kartkę wypełnię i nadam na pocztę. Biuletyny więc o zdrowiu i powodzeniu Rodzynki odchodzą regularnie codzień, aż do powrotu pani. Powitanie ze strony Rodzynki jest wstrzemięźliwe. Tu także objawia się jej opanowanie. — Ma żal do pani za pozostawienie jej samej, uważa więc za właściwe, radości swojej nazbyt nie demonstrować. Tylko sapią jej małe płucka z nadmiaru i sprzeczności wrażeń.
Po chwili jednak zwycięża radość i Rodzynka