Strona:Jerzy Lord Byron - Poemata.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
LXXXI.

Lecz zazdrość znikła... jéj rygle, wrzeciądze,
Mądre duenny, posiwiałe straże —
To, przeciw czemu żywim buntu żądzę,
Czém ongi starzec czci swéj bronić każe,
W zmrok padło z wieki minionemi w parze.
Dziś, jak po łąkach swobodna Hiszpanka
(Nim wojna przyszła w wulkanicznym żarze),
Któraż, włos splótłszy, zatańczy ziemianka
W obliczu króla nocy i nocy kochanka?

LXXXII.

Czajld kochał nieraz lub marzył, że kocha —
Bo czem są takie zachwyty? czcze mary! —
Lecz dziś pierś jego już nie wzbiera płocha;
Dziś on z letejskiéj jeszcze nie pił czary,
A niezbyt dawno nauczył się wiary,
Ze u miłości najwdzięczniejsze — skrzydła;
Choć tak łagodne i piękne jéj żary,
Z źródła jéj uciech, gdy cię schwyci w sidła,[1]
Na kwiaty twoje tryska trucizna obrzydła.

LXXXIII.

Lecz nie był ślepym na kształtów uroczy
Wdzięk, choć go tylko, jak mędrca, wzruszały,
Nie, aby mądrość dziewicze swe oczy
Zwróciła k’niemu; nie! namiętne szały
Zawsze się same w ciszę zapędzały,
A grzech, co grób swój kopie dłonią skrzętną,
Nadziei jego tłum pogrzebał cały:
Ofiary uciech! Przesyt ręką wstrętną
Na bladem czole wyrył Kaina mu piętno.

LXXXIV.

Tłumem nie gardził, acz się doń nie mieszał;
Z mizantropami on się nie zespoli —
Tańcem i śpiewem radby się pocieszał,
Lecz można-ż śmiać się pod ciężarem doli?
Nic mu nie mogło rozwiać melancholji...
Lecz dziś zapragnął zwalczyć moc szatana,
I raz u pewnéj pięknéj, mimowoli
Pieśń mu wytrysła nieprzygotowana
Do takiéj, jaka ongi była mu wybrana:

  1. „Medio de fonte leporum
    Surgit amari ahquid quod in ipsis floribus angat. Luc. B.