Do troski méj ty nie śmiej się,
Wszak już uśmiechu niéma we mnie,
A niechaj nieba bronią cię,
Abyś się miała śmiać daremnie.
Jakie tajemne bóle żrą
Radości me i młodość moją,
Że cierpień tych, co szarpią mną,
I twe zabiegi nie ukoją?
Nie miłość to, nie zawiść zła,
Ani prostaczy głód zaszczytu,
Tak mnie do wzgardy życia pcha
Wraz z tem, com cenił pośród bytu.
To przesyt jest, co wszędzie mdli,
Gdzie zwrócę ucho swe lub oczy;
Piękność nie sprawia szczęścia mi,
A nawet wzrok twéj, tak uroczy.
Ciągły, wieczysty jest to ból,
Którym Żyd, wieczny-tułacz, dyszy;
Od zagrobowych zmyka pół,
A tutaj już nie znajdzie ciszy.
Uciec przed sobą byłbym rad,
I w jak najdalsze mknę ukrycia,
A cicho, cicho śpieszy w ślad
Myśl demon, piętno mego życia.
Z wielką lubością inny, ach!
Używa tego, com ja rzucił!
Bodaj, w rozkosznych tonąc snach,
Nigdy, jak ja, się nie ocucił.