Strona:Jerzy Byron-powieści poetyckie.pdf/431

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Z izby się kroki wymyka cichemi,

800 
I drzwi odchyla i szepce za niemi.

Żaden głos w życiu nie brzmiał mi tak miło;
W jej chodzie nawet coś dźwięcznego było!
Ale że wszyscy jeszcze w chacie spali,
Wyszła więc z izby, i jeszcze raz z dali

805 
Troskliwem na mnie okiem się spojrzała

I jeszcze drugi niemy znak mi dała,
Bym się nie lękał, gdyż ludzie są bliscy,
A wszyscy pewni i chętni mi wszyscy,
Każdy z nich zaraz na mój głos się stawi,

810 
I ona także niedługo zabawi.

Wyszła, a wtenczas, gdy ją z ócz straciłem,
Czułem dopiero, jak samotny byłem.

XX

»Przyszła, rodzice przywodząc mi swoje...
Ale już dłużej nudzić się was boję;

815 
A jeszcze prawić byłoby nie mało,

Co się tam ze mną wśród kozaków działo.
W dzikiem mię, pustem znaleźli bezdrożu,
W najbliższej chacie złożyli na łożu,
Do zmysłów, życia, powrócili z trudem,

820 
Nato, bym kiedyś ich zarządzał ludem.

Dumny mnie głupiec i przemyślny w karze
Pognał w głąb dziczy w całym zemsty żarze,
Bym w pętach, nagi, we krwi, bliski zgonu,
Pędząc przez stepy, dobiegł aż do tronu!

825 
Któż przejrzy w świecie, co mu los przeznacza?

Niech więc nikt z naszych nie słabnie, rozpacza:
Jutrzejszy ranek może nasze konie
Ujrzeć za rzeką, na tureckiej stronie.
Nigdym tak żadnych nie uwielbiał fali,

830 
Jak Dniepr uwielbię, gdy nas już ocali.

Dobra noc, bracia!« — I wraz z słowy temi
Starzec, jak długi, kładzie się na ziemi,