Strona:Jerzy Byron-powieści poetyckie.pdf/417

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wieczny z Teresą rozłączył nas przedział,

335 
I jużem odtąd nic o niej nie wiedział.

Okropną była wściekłość wojewody.
I — prawdę mówiąc — miał do niej powody;
Najbardziej przecież złościł się z obawy,
By po nim jakiś tam owoc nieprawy

340 
Imienia jego potomka nie zyskał.

Nie mniej i na tę myśl się wzdrygał, ciskał,
Że mu ta plama zbrudzi tarcz herbową
Rodu, którego on właśnie jest głową. —
W rzędzie on szczytnych sam się mieścił ludzi,

345 
Myśląc, że wszystkich swoim blaskiem złudzi,

Mnie zwłaszcza swoją wielkością omami, —
A ta, o zgrozo! dla pazia się plami!
Gdyby przynajmniej z królem przewiniła,
Zbrodnia ta jakoś mniej-by straszną była,

350 
Lecz z paziem! z paziem! — nie, nikt w ludzkiej mowie

Tak okropnego gniewu nie wypowie.

IX

»Konia tu dajcie« — i przywodzą konia.
O! wprawdzie takich rumaków niewiele!
Ukraińskiego wychowaniec błonia,

355 
Jakaś myśl w całem rozdrżała mu ciele.

Dziki własnego obawiał się cienia,
Dziki dzikością młodego jelenia;
Nigdy ni uzdą, ni ostrogą tknięty,
I przed dniem jednym dopiero ujęty.

360 
Z zjeżoną grzywą i opornym krokiem,

Z chrapiącem nozdrzem, zapienionym bokiem,
Strachał się, złościł, wspinał, rzucał dumnie
Groźny syn stepu, prowadzony ku mnie.
Tłum mię sług porwał, na grzbiet konia cisnął,

365 
Na dłuż rozciągnął, rzemionami ścisnął,

I puścił nagle. — Lecim gromem, strzałą...
Potok z tak nagłą nie spada nawałą.