W tych kilku słowach Lary, brzmiących w nocnej ciszy,
Niejeden może tylko głos śmierci posłyszy?
Lecz zanadto spokojna na wyraz rozpaczy.
Ziębiąca obojętność wciąż mu duszę chłodzi,
Jakiej mężni nie mają, gdy krew lać przychodzi.
Pogląda na Kaleda, w jego oczach bada[1]
Może nocą przyćmiony sam promień księżyca
Rzucał bladość niezwykłą na Kaleda lica?
Bladość strasznej białości, jak kość od cmentarza,
Co wiarę jego serca, lecz nie strach wyraża.
Lecz mu ręka nie drżała, oczy łez nie ronią,[2]
Usta były milczące, serce ledwo biło,
Lecz: »My się nie rozdzielim« spojrzenie mówiło.
»Lud wyginie, związkowi odbiegną w potrzebie,
Wtem cwałem się kopnęli — śmiało, naprzód, daléj!
Uderzają w kolumnę, — szeregi złamali.
Każdy koń dobrze słuchał kolącej ostrogi,
Skrzyżowały się miecze — i był pobój srogi!
Rąbią się, pomagając odwadze rozpaczą.
I krew była w strumieniu z falami zmieszana,
I strumień, wciąż czerwony, płonął aż do rana.
- ↑ ww. 984—9 są znacznie rozszerzoną w szczegóły przeróbką oryginału, który niema tych wszystkich »bladości« itd.: »Zwrócił wzrok na Kaleda«, który wciąż był przy jego boku, zanadto wierny, by okazać jakąkolwiek trwogę; być może, że przyćmione światło księżyca rzucało na jego twarz niezwykłą barwę żałosnej bladości, której głęboki cień wyrażał jedynie prawdę, a nie lęki jego serca«.
- ↑ w. 991. oczy łez nie ronią — dodatek tłumacza.