Mężni, chociaż nieliczni, najlepsi zostali;
Sami gardząc porządkiem, teraz go płakali.[1]
Umknąć nieprzyjaciela, który ich naciska.
I muszą wstyd i rozpacz ponieść w kraj sąsiedni,
Pomiatane włóczęgi, lub wygnańce biedni,
Smutnie żegnać, porzucać swe ojczyste pola!
Uradzili, — już idą; zakrytych mrokami
Noc prowadzi i z góry przyświeca gwiazdami.
Już widzą, jak ich promień zimny i daleki
Śpi spokojnie na falach pogranicznej rzeki.
Nie, — to wrogów nad rzeką czernią się szeregi.
Odwrót albo ucieczka! z poza drzew szumiących
Świeci sztandar Otona i włócznie goniących.
Czy to płoną na wzgórzach pasterskie ogniska?
Widzą — i wszystkich zrazu owiał przestrach trupi,
Może mniej krwi bogatszy choć raz łup okupi.
Wstrzymali się, — znużona wytchnęła gromada:
Czy mają naprzód pomknąć, czy im stać wypada?
Co im broniąc przechodu od rzeki przedziela,
Jakich niewielu, mimo wspólną obietnicę,
Może złamie szeregi i przejdzie granicę.
»Natarcie będzie nasze! — ich napadu czekać,
Każdy koń okiełzany, każdy miecz dobyty.
Na łękach siodeł błyszczą tarcze i dziryty.[2]