Daremnie ktoby szałom wojny się opierał, —
Palą ognie — i pożar szerzyć się zaczyna,
Nad swym czynem codziennym śmieje się ruina.
Zrazu wszystkich do bitwy świeży popęd żenie,
Szło za tłumami Lary pierwsze powodzenie.
Rozpasane żołnierstwo wodza nie słuchało.
Bez szyku nacierają na wroga bezładnie,
Myśląc: przy tym wygrana, kto pierwszy napadnie.
Łakomstwo krwi, łupieży, nieporządek szyków,
Darmo, co wódz powinien robić, robi Lara,
Darmo wściekłość walczących zawściągnąć się stara.
Głos wodza nie przystudzi w nich do krwi pragnienia,
Ta ręka, co zapala, nie zgasi płomienia.
Otwiera obłąkanym ślepe oczy szału.
Zmyślony odwód, nocne wycieczki na stronę,
Zasadzki, trud codzienny i bitwy spóźnione,
Brak zapasów, stąd częsty głód i niewygody,
Wał twierdzy, co związkowym urąga z kolei,
I drażniona cierpliwość zwodzonych nadziei, —
O tem oni nie myślą: kiedy wróg uderza,
Oni walczą z odwagą starego żołnierza;
Niż powolnie się męczyć od trudów i znoju.
Głód dokucza, skwar pali gorącego lata,
W szeregach tysiącami gorączka wymiata.
Zrazu tryumf niewczesny nowe budzi wstręty;
Alę niewielu idzie w swego wodza ślady,
Tysiące podrobniały na szczupłe gromady.