Strona:Jerzy Bandrowski - Zolojka.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czyć odzyskane polskie morze, i teraz siedział tu, uśmiechnięty, pogodny, ciesząc się każdem słowem rybaka, snując sobie opowieść o życiu morskiem, o tym świecie cudownym, który synom, wnukom i całemu narodowi jego zwrócono. Twarz jego promieniała dumą, ale także i uczciwą radością, iż sprawiedliwości stało się zadość, a teraz on może umrzeć z nienaruszoną niczem wiarą dziecka.
Kiedy indziej znów, gdy starego rybaka nie było, pan z długą brodą siedział sam, przyglądając się to piaskowi, to nikłym kwiatom, fląderkom, suszącym się w słońcu, przelatującym zrzadka motylkom i z pewnością naprzemiany wspominał własne życie, myśląc równocześnie o spokojnem — jak mu się zdawało — cichem życiu w wiosce rybackiej.
Byli inni, którzy się morzem zajmowali bardzo żywo, i ci wciąż myszkowali po wybrzeżu, badając, botanizując i płacząc nad tem, że nie mogą tu pozostać na czas, kiedy się zacznie życie prawdziwe i praca. Młodzież przyjaźniła się z rybakami, a niejedna paniusia, pojęcia o stosunkach nad morzem nie mając, ze szczerą gorliwością zbierała różne dane i wykrzykując „Niemożliwe! Niepodobna! To straszne!” układała w duchu do rządu memorjał, mający na celu usunięcie odwiecznej krzywdy rybackiej. A rybacy, jak dzieci, przed pierwszym lepszym roztaczali swe żale, łżąc na potęgę z właściwą sobie naiwnością i na wszelki wypadek, zaciągając niewody w wodzie, która im samym nawet wydała się nieraz nietylko próżną, ale i kalną. Niejeden letnik nadużywał łatwowierności rybaków, niejeden rybak nadużywał cierpliwości letnika, jednak, jak było tak było, goście zżywali się z gospodarzami i o ile sami zabierali ze sobą na ląd trochę morza, pozostawiali po sobie też coś z Polski.
Najlepiej czuły się tu dzieci i kobiety. Dzieci bawiły się piaskiem, szczęśliwe jak w raju, a kobiety, pieszczone przez fale morskie i słońce, wyzwolone z pęt

55