dymi, z przyzwyczajenia hukając na cały głos, a oni szli za nim w milczeniu, chciwi każdego jego słowa, że zaś trwało to długie lata, więc wszyscy napamięć jego historje umieli. Ale właśnie dlatego lubili go słuchać, i gdy się w czemś pomylił, lub czegoś zapomniał, sami mu podpowiadali, na co Edward Kunsztowny z wdzięcznością kiwając głową, odpowiadał:
— Osobliwie, tak było!
Opowiadał zaś chętnie o duchach, o swych spotkaniach z ludźmi z tamtego świata, o tem, jak pełny zwierza dawniej był las helski, jak to on wszystko potrafi kunsztownie ukształtować, tak, że go każdy musi pochwalić, jak go zawsze wszyscy kochali i kochają, ale najchętniej i najszerzej rozwodził się nad końmi, które kiedyś miał, gdy był jednym z nielicznych furmanów na „wyspie”, rywalizujących z mechelińskimi szkutnikami, którzy w obrębie zatoki trzymali w swych rękach cały transport i komunikację.
O, wtedy, gdy miał tę parę „rappów” i „brunów” czyli parę karych i kasztanów, które w przeciągu dwudziestu minut mogły zdążyć z Jastarni do Helu, Edward Kunsztowny był jednym z najmajętniejszych i najszczęśliwszych rybaków na półwyspie! Znano go doskonale we wszystkich oberżach, bo gdzie tylko się pojawił, piwo lało się strugami, a muzyka i tańce trwały do rana. Było to dawne bujne życie, gdy wszystkiego było poddostatkiem. Potem spadły na Edwarda Kunsztownego różne nieszczęścia, tak, że musiał sprzedać konie, a z tem stracił główne źródło swych dochodów.
Dziś jednak Edward Kunsztowny nie opowiadał ani o koniach, ani o przebrzmiałych dawno starych „tuńcach” i „leforkach”, lecz z miną tajemniczą rozprawiał o skorzniach, czyli wysokich butach nieprzemakalnych.
Trzy są rzeczy, o których rybak zawsze chętnie i z ożywieniem mówi: wiatr, skorznie i bulwa czyli
Strona:Jerzy Bandrowski - Zolojka.djvu/42
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
32