Strona:Jerzy Bandrowski - Zolojka.djvu/304

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Postanowiono tylko, że stary Paweł, którego choroba jednak porządnie poderwała, przestanie już wyjeżdżać na rybołówstwo zimowe, zachowując sobie „batowe” i dział wypadający od sieci, zamiast niego zaś wstąpi do spółki brat Duszy, Bartlemin. Był to układ normalny, nikogo nie krzywdzący, zwłaszcza, że Bartlemin sieci miał dużo i był rybakiem szykownym.
Wszyscy byli z tego zadowoleni, nawet Zolojka nie mogła takiego zakończenia przykrej sprawy nie pochwalić, ale w głębi duszy jakiejś szczególnej radości nie doznawała. Wciąż wydawało się jej to wszystko głupie i pospolite. Pocóż było od iwru aż lichy rozum dostawać, pocóż było do Gdańska uciekać i Józkowi tak długi czas przyganiać... W ten sposób można było przecie skończyć odrazu, bez długiego gadania. Nie wiedziała i prawdopodobnie nigdy się nie dowie, iż człowiek tak już jest stworzony, że najprostsze rzeczy są dla niego właśnie najtrudniejsze.
W domu czuła się jakoś obco. Wszyscy oni niezbyt rozmowni byli, ale teraz nie było już nawet o czem mówić. Bernard, którego gryzła zazdrość o to, że Józkowi tak się wszystko udało, milczał zawzięcie. Józk będzie teraz wolny, podczas, gdy on, Bernard, który chciał trochę świata zobaczyć i zamiast Józka iść na statek, będzie musiał pozostać w domu, bo stary się „odfeszował”, porzucił rybołówstwo. Neńka otwierała usta tylko, gdy jej przyszło wadzić o co. Józk myślami był już w swym nowym domu. Etta, samotna wśród swoich, uciekała dawnym zwyczajem na strąd, gdzie spędzała długie godziny na bezcelowej włóczędze.
Pewnego dnia wywabił ją z domu potężny, dźwięczny huk hydroplanów, które, przeleciawszy nad zatoką, krążyły teraz nad półwyspem. Było ich sześć. Wesoło przelatywały tuż nad wioską z pancernym iście szumem i brzękiem, zuchwale okrążały śpiczastą wieżyczkę kościoła, leciały nisko. Wszyscy lotnicy byli zna-

294