Strona:Jerzy Bandrowski - Zolojka.djvu/305

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jomi, w lecie mieszkali w wiosce, nieraz, przelatując nad nią, zrzucali paczki z prowiantem, przeznaczone dla bawiących tu krewnych. Więc mieszkańcy wioski, ujrzawszy hydroplany, wybiegali z chat, wymachując na powitanie pilotów chustkami, grabiami, łopatami, miotłami i szczotkami, ci zaś to popisywali się swą zręcznością, to, jak mewy, przysiadali na gładkiej powierzchni zatoki, zaś jeden z nich, ujrzawszy na łące Edwarda Kunsztownego, przeleciał mu tuż nad głową, wołając: — Dzieńdobry, panie Edwardzie! — czem starego przestraszył i w wielkie zdumienie wprawił.
Tak tedy hydroplany latały, napełniając przestworza powietrzne chrzęstem i metalicznym śpiewem, a Zolojka szła torem kolejowym, dziwiąc się i rytmicznemu biciu fal w strąd i rozgłośnej muzyce na wysokościach.
— Jak to wszystko na tym świecie żyje! — zdumiewała się. — I ląd i morze i powietrze. I wszędzie ludzie pracują, śmieją się i są weseli.
Tylko ona jedna — nie!
Jest wprawdzie młoda, to znaczy, lat ma niewiele, ale jej się zdaje, że jest już bardzo stara. Że dla niej już nic nowego w życiu niema i nie będzie, bo ona wszystko wie. Dużo w swem życiu „tuńców” słyszała i tańczyła, ale wszystkie są takie same. Nic nowego, nic nowego, a to stare ginie.
Powoli weszła na szczyt Uswinu i tam siadła.
Z jednej strony morze, z drugiej strony morze. Tu sztimry kolorowe, czarnym dymem buchające, tu kraśne żagle motorówek, już szukających bańtków, tam brunatne żegla powoli kricujących pomarenków — a nad wszystkiem, wysoko w powietrzu, tęgo śpiewające basem dźwięcznym hydroplany, tam zaś bon wlecze za sobą długi pióropusz białego dymu. Co się stało z tym półwyspem, do niedawna jeszcze tak samotnym, cichym i zapomnianym? Nowe, wielkie domy wyrastają z piasku, tu nowy port, tam budują port — stąd widać nawet jego dymy — wielki port! W Kuź-

295