Strona:Jerzy Bandrowski - Zolojka.djvu/290

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ja się jeszcze z tobą, kanaljo, porachuję! Ryba płaci, ryba traci! Ryba — jak złoto i jak błoto! Mogę przegrywać pięć lat a szóstego się odegram!
— Albo i nie! — zaśmiał się Tomasz. — Wszak to morze!
— Cholera!
— Jesteś tak głupi jak ci, którzy wymyślają systemy gry w ruletę. Chcesz wziąć na kawał Opatrzność i żywioł, którym ona rządzi. Ale i ty wpleciony jesteś w laskorn żywota i ciągniesz go na strądzie.
Tymczasem jednak Kułak był istotnie strasznie zmęczony. Musiał uregulować wszystkie swe sprawy, na co potrzebował pieniędzy, a tymczasem naturalnie wszyscy jego odbiorcy, wiedząc bardzo dobrze, iż do października nie potrzebują z nim utrzymywać stosunków, bo połowy się skończyły i ryb niema, za towary pobrane przez ostatni miesiąc nie płacili, trzeźwo rozumując, iż gdy sumę dłużną uiszczą w jesieni, kontakt z firmą łatwo znów nawiążą. Stanowiło to jednak sumy znaczne, na które Kułak, likwidujący swój sezon, słusznie liczył. Tych pieniędzy nie było, wobec czego rybacy zaczęli się niecierpliwić i stawali się niegrzeczni, podczas gdy Kułak, który w żyłach swych nie miał ani kropli krwi grzeczności, musiał być coraz to uprzejmiejszy i tak kręcić, aby mógł wyjechać „z głową dumnie do góry podniesioną“ jak mówił.
Bezustannie nachodzili go rybacy z pretensjami, które on, dla swej wygody wszystko „en gros” biorąc, uważał za zwarjowane. Oto przyszedł do niego człowiek, który, po ceremonjach powitania, przypomniał mu pożyczoną a niezwróconą garść gwoździ.
— No więc co? — pytał Kułak.
— Jakże to będzie, pan Kułak? — mówił zakłopotany rybak. — Doch jest to garść moich gwoździ! Pan uręczył!
— Więc co chcesz, człowiecze, za to?
— Należy mi się od pana garść gwoździ.

280