Strona:Jerzy Bandrowski - Zolojka.djvu/289

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ale ani Rezurekcji uroczystej, szumnej, radosnej, jak to na lądzie bywa, nie było. Tylko w pierwszy dzień świąt rozwarły się podczas mszy śpiewanej podwoje i uroczysta procesja z chorągwiami, feretronem i księdzem pod baldachimem trzy razy obeszła kościół w czasie bicia w dzwony i radosnego śpiewu.
Chrystus zmartwychwstał!
Rozpoczęła się wiosna — naprzód w duszach ludzkich, wolnych już od smętku zimy a wskrzeszonych radością Zmartwychwstania — potem w przyrodzie.

Tuż przed świętami odjechał Kułak, zmordowany, chory ze zmęczenia.
— Co miałem tego roku do przegrania to przegrałem! — mówił przed wyjazdem do Tomasza. — Przerżnąłem pięć wielkich stawek. Nie jestem głupi ani lekkomyślny i staram się unikać ryzyka, a jednak popełniłem pięć skończonych głupstw, które przytem pokazały się nadzwyczaj karkołomnemi. Grałem „va banque” nie wiedząc nawet o tem. Ot — masz morze!
— Ha, bardzo słusznie, przekupniu! — odpowiedział Tomasz. — Czegóż mogłeś od morza nauczyć się ty, który tylko o tem myślisz, jakby je sprzedawać na funty!
— Jestem kupcem i muszę zarobić! — odrzekł Kułak. — Cokolwiekbyś o tem myślał, takie jest życie i takie jest prawo życia. Ze wszystkiego człowiek zawsze chce mieć zysk materjalny albo moralny...
— Daj spokój! Wiedza materjalistycznego pozytywizmu płynie korytkiem płyciutkiem i bardzo wąskiem. To mizerny a niezbyt czysty kanalik.
— Mówisz tak dlatego, że wiesz, że tego roku przegrałem.
Naraz oczy mu błysnęły.
— Doch ja tu wrócę! — rzekł.
Tu zwrócił się w stronę morza i wygrażając mu pięścią, zawołał:

279