Strona:Jerzy Bandrowski - Zolojka.djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z której strony wiatr wieje. Ty sobie nawet nie wyobrażasz, co to znaczy!
Uderzył ręką w miskę.
— Do czego to podobne, no? Do ruletki! Tak jest, do ruletki! Od listopada aż do Wielkiej Nocy bezustannie dzień i noc gram w ruletę, jak i wszyscy rybacy! Możesz ty zrozumieć tę grę, to naprężenie nerwów?
— Mnie się zdaje, że w rybołówstwie wszyscy tak —
— Tobie się zdaje! — rzucił się Kułak. — To ja ci pokażę już teraz oferty angielskich firm na śledzie — w styczniu! Nawet cena jest ustanowiona! Pokażę ci, że możesz spokojnie zamówić u rybaków niemieckich dowolną ilość fląder, jakiej chcesz wielkości, i oni ci punktualnie na termin ryby dostawią, takie, jak zamówiłeś, nie inne! Dowiedz się, że rybacy niemieccy, angielscy, francuscy, nie potrzebują ryb szukać ani czekać na wiatr, bo nie mówiąc o tem, że idą przeważnie wprost do znanych sobie złóż rybnych, mają krążowniki rybackie, które ich iskrowemi depeszami o wszystkiem informują!
Padł ciężko na krzesło.
— Chłopie! — mówił — byłem w Anglji, w Skandynawji, w Niemczech, nie myśl, że jestem dyletantem, znam się na rybołówstwie i przerabianiu ryb, jak mało kto. Chciałem pokazać, że Polak na morzu też coś zrobić potrafi. Marzyłem o własnej flocie rybackiej, o wielkiem morzu — a dziś siedzę nad tą sadzawką, czekam wiatru i gram, gram w ruletę, zależny od — przypadku!
Sięgnął do kieszeni i wyrzucił na stół kilkanaście depesz.
— Masz! Dzień w dzień to samo! Telegraficznie domagają się szprotów. A ja nie mam.
— To nie dasz!
— A jak tymczasem Gdańsk sprowadzi szproty z Niemiec — czego mnie nie wolno — i zawali mi ry-

157