Strona:Jerzy Bandrowski - Zolojka.djvu/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

telka i my nie znaliśmy, a każdy zawsze do dom trafił, choć nabrekowany. Teraz na brek nie mamy, poco nam światełko?” Jak dziadowie i pradziadowie żyli, tak żyją i oni, z tą tylko różnicą, że dawniej wogóle życie twardsze było. Nie znali „netów”, które niedawno dopiero przyszły ze Szwecji, nie znali manc śledziowych ani szprotowych, na szproty wyjeżdżali ciemną nocą w zimie z małemi niewodami. Ale jak dziad był okrętnikiem, to jest najemnym marynarzem, jeszcze na żaglowym statku, tak syn jeździ na „sztimrze”.
— Na czem znów?
— No, steamer — parowiec, oni mówią „sztimr”. Jeździ na sztimrze, a pozostali w wiosce feszują. Nikt nie ma tu czasu na szkoły, nie masz tego, co na lądzie, gdzie chłopi mają nieraz po kilka klas gimnazjalnych. Rybak skończy szkołę ludową — i basta! Nie wyszedł z nich ani jeden człowiek ze stopniem uniwersyteckim, ani jeden nauczyciel ludowy nawet, choć są zdolni i inteligentni — bo na kształcenie się niema czasu. Ludzie wpadają w kierat życia, zanim się spostrzegą! Mały chłopaczek pomaga ojcu wiązać żaki, rąbie drwa, nosi drzewo z lasu lub piasek ze strądu, wychodzi z niewodem łososiowym, od dzieciństwa we wszystkich pracach bierze udział, przysłuchuje się rozmowom — to życie go wciąga nieznacznie coraz głębiej i nawet sam nie wie kiedy — już jest młodym rybakiem! Powiedzże mu, żeby się szedł uczyć, kiedy on już jest czemś, i to nie byle czem — bo rybakiem! A gdy zrozumie, że mógł być czemś innem, że nie musiał siedzieć całe życie na tej swojej wyspie, że świat stał przed nim otworem — jest już stary, niczego od życia nie pragnie, pogodził się ze światem, i spokojnie czeka śmierci.
— Ależ to wszystko, co mi mówisz, jest cudowne — wykrzyknął Tomasz.
— Nie widzę nic cudownego w tem, że ludzie dniami całemi wystają nad brzegiem sadzawki i patrzą,

156