Strona:Jerzy Bandrowski - Zolojka.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie obchodzi, jesteśmy istotami wyższemi, mamy prawo robić, co chcemy, daremna była skarga!
Ale jeśli inna jakaś istota, wyższa i silniejsza od nas, rzuci dusze nasze w takie koryto i żywcem je zasoli, jeśli i my będziemy wówczas niemi, i będziemy musieli pomyśleć sobie: — Daremna skarga! — a w wyżerane solą, ślepnące oczy bezlitośnie twarde, ostre promienie rzucać nam będzie słońce, obce naszemu życiu i obojętne, jak ta tu acetylenowa lampa?
Zrozumiemy wówczas całą okropną treść tego ostatniego tańca węgorzy, ujętych w drodze do krainy słońca...
Wyszedł smutny.
— Smętny z tego wszystkiego wynika morał! — rzekł sobie w duchu. — Nie chciały zdychać w bagnie, zdychają w soli.
Zaś po namyśle dodał:
— Ale stąd nie wynika, by do słońca nie dążyć, bo przecie walna ich większość stąd się wydostała i teraz bezpiecznie już wędruje do swego raju przez głębiny morskie, gdzie żadne żaki zdradliwe nie czyhają.

Skorznie! Skorznie!

Frau Kunegunde Kuhnke bardzo prędko oswoiła się ze swem nowem miejscem pobytu, w którem po nędzy gdańskiej i przykrej sytuacji „towarzyskiej” w całem znaczeniu słowa odpoczywała. W tym Gdańsku to znów nie było nic wielkiego. Genjalny szewiec, korzystając ze szczęśliwej konjunktury, nabrał nieco zadatków, które przepił, a gdy, uspokoiwszy się trochę, chciał się zabrać do pracy, nietylko znikąd nie mógł wydostać ani odrobiny pieniędzy na niezbędny materjał, ale w dodatku jeszcze klienci zaczęli go nachodzić i grozić mu sądem. Nie mogąc zarobić, a bojąc