Strona:Jerzy Bandrowski - Zolojka.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jedyne wyjście — udać pijanego tak, aby myślano, że on tu pijany już przyszedł. Wtedy nikt nie powie, że on zmyka z powodu braku pieniędzy, a jeśli nawet pomyśli, to nie będzie mógł powiedzieć.
Więc — wszczął zwadę.
Od słowa do słowa, coraz głupiej, coraz gorzej, a im gorzej — tem lepiej! Tak się Józk przejął swą rolą, że zachowywał się zupełnie jak pijany, aż wreszcie — wyprowadzono go za drzwi.
Śmiała się z niego młodzież, która, korzystając z przerwy w tańcach, wysypała się na powietrze i gęsto obsiadłszy gzyms łazienek, baraszkowała w ciemnościach. Śmiał się każdy, kto przy świetle, bijącem z okien łazienek, widział, jak Józk się zatacza i szuka drogi wśród drzew.
Wyprowadzono go za drzwi — ale jego era, jego cześć rybacka, jego duma, została uratowana.
Nikt się z niego śmiać nie będzie.
Aby zaś wiedziano, że on miał pieniądze i mógł stawiać, wstąpił jeszcze pod „Łososia” na jeden koniak, a potem potoczył się do Ciszy na jedno piwo.
A tymczasem zabawa w pawilonie rozgorzała na dobre. Już i panienki tańczyły z sobą i mężczyźni, a jeden rybak, odpalony przez damę, tańczył z krzesełkiem. Z muzyką działy się cuda, bo to jeden, to drugi muzykant wstawał, kładł swój instrument na stołku i szedł w tany albo na wódkę, tak, że chwilami grało ledwie parę instrumentów. Tylko bęben huczał wciąż.
Naraz zadrżały, zadzwoniły wszystkie okna, zatrząsł się cały pawilon, zadygotały łazienki — bo oto na morzu zawyła wichura, ryknęły stu gromami fale, huknęło morze, jęknął strąd...
Zawrzała rybacka krew w żyłach, błysnęły oczy, a z wszystkich piersi wyrwało się dzikie, radosne —
— Juchhuuu!
Poznały dzieci głos matki.

133