Strona:Jerzy Bandrowski - Zolojka.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łem nieraz do sponiewierania świętości — jak i wszyscy, jak cały naród.. Czegoś tej mojej miłości niedostawało... Czułem to, ale z wesołą i lekkomyślną pokorą, bez najmniejszej troski znosiłem ten niedostatek, z przyjemnością pocieszając się odwieczną prawdą o niedoskonałości człowieka.
Po chwili namysłu mówił dalej:
— Zauważyłem jednak, że ta leniwa, niedoskonała miłość jest niebezpieczna. Wynagradzając taniem użyciem tanie wysiłki, tworzy — bagno wewnętrzne. Dlatego tęskniłem — do Wewnętrznego Morza! Ha, bardzo słusznie — przypuszczam. Ale cóż? W Warszawie — niepodobieństwo! Nie znoszę miasta! Próbowałem prowincji — ale to tylko niezdarna imitacja wielkiego miasta. Wszędzie docierają gwiazdy filmowe, chłopięca fryzura i obrzydliwy dolar... Dość, że przypadkiem natknąłem się na to nasze morze, biedne polskie morze — i ono dało mi nagle kuksa w bok. Ukłoń się! — powiedziało mi. — Ukłoniłem się i zrobiło mi się dobrze. Pani znów trochę przewróciła mi w głowie, zacząłem się burzyć. — Gwiżdż na swoją współczesną czy nowoczesną filozofję! Pacierz zmów! — powiedziało mi morze. Zmówiłem pacierz i — pomogło mi. Teraz mam już o co ręce zaczepić. Znalazłem to coś, co mnie potrafi nietylko podźwignąć, ale i ponieść dalej...
— Myśli pan?
— Rozumie się! — wykrzyknął z zapałem. — Przecież Niemcy jakby naumyślnie zaniedbali ten zakątek, abyśmy od „a b c” mogli się na nim uczyć morza, abyśmy wszystko musieli sami tworzyć... To będzie jeden z najpiękniejszych rozdziałów naszej twórczości, bo tu zacznie się krystalizować nowa dusza polska, nowa droga dla polskiego genjuszu... A że Bóg jest w tworzeniu, więc ja się do tej pracy biedną swą duszyczką przypnę i — jazda w błękity! Tak myślę.

91