Strona:Jerzy Bandrowski - Wieś czternastej mili.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

odwiedzał, aby pogawędzić z nim o dawnych dobrych czasach. Później jednak pogawędki te stały się pozorem, pod którym uczony przybywał, aby dostać to kilkanaście jabłek, to trochę śliw, to znów odrobinę świeżej jarzynki na obiad czy na wieczerzę. Najprawdopodobniej sam dzierżawca wiedział o tem, ale patrzył na to przez palce, wiedząc, że uczony nieraz jest głodny.
Tak i dziś Fu Wang przyszedł i jakiś czas uprzejmie gawędził ze staruszkiem, który opowiadał mu o ciężkiej służbie, zwłaszcza w nocy, gdy ze względu na niebezpieczeństwo od złodziei dodawano mu do pomocy złego psa, którego starowina bał się więcej, niż ewentualnych rabusiów. Narzekał też na słotne noce, kiedy to przy szmerze deszczu w ciemnej budzie najłatwiej zasnąć, o czem wiedząc, złodzieje najchętniej wówczas hulają po cudzych sadach, skutkiem czego stary, bojąc się zasnąć, aby miejsca nie stracić, przez całą noc zwykle chodził po deszczu, osłoniwszy się workiem, w którym wyciął otwory na oczy i usta. A następnie zaprowadził Fu Wanga do ogrodu warzywnego, gdzie mu pokazał piękną, białą rzepę, dojrzałe czerwone pomidory, dojrzewające ogór-