Strona:Jerzy Bandrowski - Wieś czternastej mili.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jąc się zmaganiom wieśniaków z upartą szkapą, zaczynają drwić i z nich i z konia tak, że od czasu do czasu wszyscy wybuchają głośnym, grubym śmiechem. Do wściekłości doprowadza to tych, którzy mocują się z koniem. Krzyczą coraz głośniej, klną nietylko zwierzę, ale i rozbawionych widzów, okładają bydlę drągami — napróżno. A naraz wrzawa ucichła. Coś się tam widać dzieje. Co? Fu Wang napróżno wyciąga szyję i wygląda ze swej kryjówki. Nie widzi nic. Ta cisza trwa dłuższy czas. Aż nagle wstrząsa powietrzem huczny śmiech i radosny okrzyk triumfu. Teraz widać. Sprytni chłopi związali koniowi nogi i wśród radosnego wrzasku zgromadzonego tłumu, niosą go na prom, który teraz szybko zapełnia się ludźmi. Trzej przewoźnicy z całej siły krzyczą: — Dosyć już, dosyć! Niema już miejsca! — Ale nie odbijają od brzegu i Fu Wang wie bardzo dobrze, iż mimo ich protestu, wciąż jeszcze na przeładowany prom wchodzą nowi pasażerowie, mówiąc z uprzejmym, skromnym uśmiechem: — Jeszcze tylko ja! Jeszcze tylko ja! Ja jestem chudy, mało ważę! — I Fu Wang wie, że przewoźnicy, choć krzyczą i wiedzą, iż prom jest naprawdę przełado-