Strona:Jerzy Bandrowski - Wieś czternastej mili.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przed nim z nogami zgiętemi w kolanach od dźwigania ciężkich wiader, i uśmiechając się chytrze a przymilnie, potrząsał potwierdzająco głową jakby zeschłą. Przed drzwiami był niewielki, ścieżynkami porznięty gazon, w środku którego kwitło kilka krzaków różanych. Ogród zamknięty był od ulicy ażurem biało lakierowanych sztachet. Obok domu, po którego białych ścianach piął się bluszcz zielony, widać było altanę ocienioną dzikiem winem. Fu Wang nigdy w misji nie był, ale wiedział, że w głębi znajduje się świątynia, szkoła i szpitalik dla dzieci. Biali pasterze nikomu we wsi nic złego nigdy nie zrobili, dom ich był czysty i cichy, serca pełne życzliwości, umysły światłe, a jednak Fu Wang, chociaż uczony, niechętnie widział ich we wsi, i bez uprzedzenia i nieżyczliwości myśleć ani mówić o nich nie mógł. Mimo to, ile razy misję mijał, wbrew woli zwalniał kroku, tak go pociągała nieodgadniona tajemnica tego zakątka, przeniesionego z obcego, nieznanego świata.
Niedaleko misji skupiła się koło studni gromada roznosicieli wody. Byli to ludzie wychudli, nędznie ubrani, niektórzy wprost w łachmanach. Ciężkie gliniane wiadra po-