Strona:Jerzy Bandrowski - W białem miasteczku.djvu/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

A doktór zawsze wojuje! — odezwał się Zagórski, kiedy wyszli na ulicę. — Jabym się na pańskiem miejscu do spraw rodzinnych nie mieszał, to na prowincji bardzo niebezpieczne!
— Ja pana o radę nie proszę! — odpowiedział doktór opryskliwie. — Obejdę się bez doradców!
— To też ja wypowiadam tylko swój objektywny pogląd.
— Gwiżdżę na pańskie poglądy!
— Doktorze, czemuż pan obraża?
Doktór stanął, jedną ręką oparł się na lasce, drugą wziął się pod bok, wyrzucił trochę naprzód prawą nogę i, stojąc tak w wyzywającej postawie na środku rynku, z marsową twarzą i oczyma białemi z irytacji, zaczął mówić:
— To wy mnie obrażacie, tak, pan, wy wszyscy, wszędzie, zawsze, na każdym kroku! Obrażacie mnie swą lekkomyślną obojętnością, swą tępą głupotą! Co to znaczy, nie mieszać się do spraw rodzinnych? Dureń ograniczony! Nie mieszać się! — powiada filozof! A ja mówię: Mieszać się, do wszystkiego się mieszać, wszędzie wtykać swoje trzy grosze, kontrolować, bo to wszystko jest moje, ludzkie, polskie, wszystko do mnie należy. Pan jesteś filister, ślepy mól książkowy, filolog, ale ja jestem lekarz, stróż zdrowia fizycznego i moralnego, i ja mam prawo i obowiązek mieszać się do wszystkiego, aby przeszkadzać zbrodniom, tak, zbrodniom, które wy tolerujecie i uświęcacie swą obojętnością. Pana nic nie obchodzi, że pańska sąsiadka, nie chcąc, suka, chować dzieci, wyzbywa się ich w ten sposób, że je po gorącej kąpieli wynosi na mróz i zaziębia. A tak! Teraz to pan robisz głupią minę, ale pana nie za-