Strona:Jerzy Bandrowski - W białem miasteczku.djvu/80

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ciekawiło, dlaczego jej dzieci tak dziwnie gładko wymierają. Pana nie obchodzi, że ci wszyscy radni, rządzący miastem, to delirycy, od rana pijący wódkę. Pan nie wie nic o tem, że ludzie tu prowadzą takie interesy, że chcąc się zabezpieczyć przed kryminałem, naprzód już starają się o świadectwa niepoczytalności. A ponieważ ja na to nie pozwalam, bo moim obowiązkiem jest temu przeszkadzać, mówi się, że się mieszam do cudzych spraw!
Twarz doktora poczerwieniała z irytacji. Z jasnych oczu tryskała mu siła i energja.
Zagórskiemu zrobiło się wstyd.
— Panie doktorze, przecież ja tylko — zaczął się tłumaczyć.
Ale doktor przerwał mu wzgardliwem machnięciem ręki.
— O, tak, wiem bardzo dobrze, że pan „tylko!“ Ale ja — „nie tylko!“ I ta jest między nami różnica. Choćby w tym przypadku.
Tu doktór machnął łaską w stronę trafiki a potem w stronę apteki.
— Mieszam się do cudzych spraw. Mam pozwolić na to, aby ojciec córkę rodzoną gwałcił?
— Ależ doktorze, co też doktor mówi?
— Mówię, jak jest! Ten melancholijny pijaczyna duchowo córkę gwałci. Czy mam pozwolić szwabce duszę polską ukraść? A tak właśnie jest, żebyś pan wiedział! Ten dureń, Majsztrykiewicz, ożenił się z niemką, oczywiście, dla pieniędzy. Typowy galicjanin, który już się narodowościowo poddał i dla wygody chciał się przylepić do niemieckiej duszy, do narodu panów, do Widnia, stolicy wspólnej — uważasz pan — ojczyzny. Naturalnie, przyszło, co