Strona:Jerzy Bandrowski - W białem miasteczku.djvu/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się wyraźnie nietylko ćwierkanie, lecz nawet pełzanie pod podłogą. Ten szelest w ciemnościach, szelest pod deskami, sprawiał bardzo niemiłe wrażenie i wywoływał uczucie grozy.
Zagórski leżał, wstrzymując oddech i wsłuchując się w noc. Ciemności zaczynały mu dokuczać, stały się przykre, jakgdyby taiły coś, jakgdyby się w ich gąszczu coś wrogiego ruszało. Jednocześnie Zagórski nie mógł się oprzeć wrażeniu, że i nazewnątrz domu jest jakiś ruch. Wstał i, nie zapalając światła, wyjrzał przez najbliższe okno. Ujrzał daleko światełko i to przywróciło mu spokój. Wiedział, że to za długiem polem, dzielącem jego dom od rynku, świeci się lampa w pracowni masarskiej Rogacza; niemal że go widział w koszuli z zakasanemi rękawami i rozchełstaną na kudłatej piersi, z zakrwawionemi rękoma pracującego wraz z pomocnikami. Noc jeszcze, ale już wstali, wypili po kieliszku wódki, zagryźli kiełbasą i paprzą się w krwi i ścierwie.
Teraz i Zagórski zapalił świecę i w koszuli, boso, trzęsąc się trochę z zimna, przeszedł przez dom.
W każdym pokoju na pierwszy rzut oka zdawało mu się, że coś przed nim ucieka. Dostrzegał wszędzie niby echo czy cień pierzchającego ruchu. Ale w starym domu pełno było myszy, a może to też ciemności uciekały przed światłem!...
W obszernym salonie było istotnie trochę posępnie, tak, że Zagórski podniósł w górę świecę i bacznie powiódł wzrokiem po obrazach, jakby w obawie, czy któryś z nich figla mu złośliwego nie spłata. Obrazy milczały dostojnie i wzgardliwie, wo-