Strona:Jerzy Bandrowski - W białem miasteczku.djvu/213

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czy, żeśmy przebaczyli. Piętno Kainowe starliśmy z czół braci tem przebaczeniem...
Staruszek pomilczał chwilę, a potem wyciągnął swą suchą, drobną dłoń ascety w kierunku jednej z odwiecznych wiosek.
— Tam mieszkał ten administrator majątku — bo to Lanckorońszczyzna wszystko, kiedyś, wraz z ziemią spiską, magnacka fortuna Lubomirskich — tam, w tej wsi, mieszkał ów rządca-szlachcic — o nazwisko mniejsza. Owóż zaczęły się Krwawe Zapusty — przyszli do tej wsi chłopi z Paleśnicy, straszna, pijana gromada. Zrabowali wszystko, pana postanowili zabić, po swojemu, okrutnie, „powoli, bo dobry był pan“. Pani prosiła, błagała, ofiarowała za niego perły piękne, co dostała w posagu. Napróżno. Wzięli go, w jednej koszuli na mrozie, po śniegu popędzili.
— Dokąd?
— Ku klasztorowi.
— To musiało być gdzieś blisko...
— Właśnie tu. Chrystus na tem miejscu stoi...
O, jak nagle czarną chmurą przesłoniła się cała dolina! Zgasło błękitne niebo, zaciągnęło się kirem. Co widać? Niebo ołowiane, chmury na niem czarne, nieruchome, na ziemi biały śnieg, w powietrzu twardy mróz i tylko wrony czarne, wrzeszczące, ździwione... Na drogach gromady pijane, krwawe, rozwłóczące chciwie wszelaki sprzęt, głosy podniesione, zdziczałe — i jęki, jęki i klątwy i wrzaski okrutne...
— Tak przyprowadzili go pod klasztor — opowiadał ksiądz — a tu zaczęli po gołem ciele straszliwie cepami bić, gdzie kto trafił. Ale szlach-