Strona:Jerzy Bandrowski - W białem miasteczku.djvu/212

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stus istotnie żałosny. Taki zbolały, taki spłakany... I na czyją-że to pamiątkę taka smutna figura?
— Dziś rocznica! — rzekł poważnie ojciec Inocenty. — Zapusty!
— A cóż to znów za nadzwyczajna rocznica! — roześmiał się Zagórski.
Ksiądz Inocenty pokiwał głową i nie odwodząc dobrotliwego spojrzenia swych jasnych oczu od Zagórskiego, zacytował półgłosem:
— Myśmy wszystko zapomnieli!
— Ach! — przypomniał sobie Zagórski. — Krwawe zapusty!
— „A stało się to w zapusty!“ — zanucił z cicha zakonnik. — Tak, tak, w okolicy są jeszcze tacy, którzy czasem, po pijanemu, tę pieśń śpiewają.
— Co ksiądz mówi! — wykrzyknął z oburzeniem Zagórski.
Dzień był ciepły. Ojciec Inocenty przysiadł się do Zagórskiego.
— Po pijanemu, po pijanemu, panie dobrodzieju! Kiedy Żydy w miasteczku za wódkę zanadto zedrą lub coś tam takiego... w górach, na złość, jak się nogi plączą w drodze do domu... Ale zresztą to nic, niech Bóg broni... Wstydzą się... Uważał pan dobrodziej? W kościele farnym jest tablica jednego z zamordowanych panów z napisem... Nieraz chłopi prosili, żeby tę tablicę usunąć... Ale dziekan nie chce. W tych stronach piętnastu panów zabito...
— Piętnastu!
— Znęcano się nad nimi strasznie. Myśmy wszystko zapomnieli i dobrześmy zrobili, bo to zna-