Strona:Jerzy Bandrowski - W białem miasteczku.djvu/210

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ledwo zapomniano o jego śmierci, przyszły nowe sensacje.
Tymczasem zima brnęła w śniegu i lodzie wciąż naprzód, dni stawały się coraz dłuższe, zbliżały się zapusty.

∗                         ∗

Ostaję za miasteczkiem, na małym wzgórku z szerokim, cudnym widokiem na piękną dolinę Dunajca, otoczony olbrzymiemi, czcigodnemi lipami, szacunek wzbudzających rozmiarów, stał stary, murami obwiedziony klasztor Reformatów, pamiętający bardzo dawne i odległe czasy.
Zbudował go ongi i wyposażył w siedmnastym wieku jeden z panów polskich, niegdyś zapalony zwolennik reformacji i ofiarny protektor arjan, a zwłaszcza licznych w dolinie Dunajca nurków i Fausta Socyna ze Sjenny, później nawrócony, lecz zawsze gorliwy w życiu religijnem i myślący o zbawieniu duszy, a zatem niemniej czynnie, jak przedtem odszczepieńców, wspierający, po swem nawróceniu, Kościół katolicki, tak niezmordowanie przedtem zwalczany.
Zagórski dość często chodził na ten wzgórek.
Trochę smutny może był budynek klasztorny, w dość szlachetnych proporcjach barokowych utrzymany, biały, milczący, owiany szumem bezlistnych, czarnych koron ogromnych, starych lip. Kościół był ładny, miał groby śpiących z głową na dłoni rycerzy z czerwonego marmuru, w pancerzach, z niewy-