Strona:Jerzy Bandrowski - W białem miasteczku.djvu/198

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kiemi siłami do tego, aby to stare miasteczko zamienić w wieś, mieszczan zaś w chłopów.
Odgadnąć tych machinacji miasteczko nie mogło, nigdy nawet o nich nie myślało, ale, wiedzione instynktem samozachowawczym, broniło się, jak umiało. Stąd ta niechęć i oporne stanowisko wobec chłopów, z którymi chciano ich zrównać. Stąd nakaz chciwości na wszelki wypadek. Stąd oczywiście niechęć do wszystkiego nowego, mogącego zaszczepić śmierć. Stąd ten upór, skrytość, bezwzględność, trzymanie się swego, zaciętość, posępność — wszystko cechy charakterystyczne ludzi, świadomie czy nieświadomie prowadzących walkę. A hasłem tej walki pewne siebie, niezłomne:
My som my!
Dzięki temu hartowi ci ludzie przetrzymali nicość i ucisk prawie półtorawiekowej niewoli, dzięki temu wciąż jeszcze są, istnieją!
Odhartować ich?
Byłoby to równoznaczne z pozbawieniem ich największych wartości życiowych, z rozbrojeniem. A walka o Polskę toczy się wciąż i potrzeba właśnie takich, jak ci „guloni“, którzyby na cały głos krzyknęli światu w twarz swe harde: My som my!
Ale z drugiej strony ten sam gulon odsuwa się od wszelkiego udziału w pracy i myśli tylko o sobie. I nie chce żadnego twórczego czynu.
Zbyt biedny, zacofany, nie wierzy, nie ufa?
Naraz przyszły Zagórskiemu na myśl ruiny zamku, u którego stóp miasteczko leżało, chaos starych, wietrzejących głazów, poprzerastałych powyginanemi potwornie, sękatemi, grubemi sosnami, nieraz, zda się, z powietrza ciągnących korzeniami swe