Strona:Jerzy Bandrowski - W białem miasteczku.djvu/197

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

własnych spraw nic nie obchodzi, więc i oni tylko o sobie myślą. Policjant miejski z bębnem, to dla nich jedyne źródło informacji i wiadomości ważnych i potrzebnych. Cóż się dzieje? To samo, co w ciele, w którem wadliwie krąży krew. Tworzą się wrzody, zatory, obumierają mięśnie, członki. Czy takie ciało zdolne jest do długiego wysiłku, do skoku?
Więc otóż to zacofanie, wstecznictwo!
Zagórski duma i dziwne rzeczy przychodzą mu na myśl. Oczy się otwierają. Zaczyna rozumieć. Przypominają się książki, opowiadające o dawnych czasach, o rzemiosłach, o dawnym polskim przemyśle, o sławnych swego czasu jarmarkach. Niegdyś na Pokuciu, w górach, w Mikuliczynie. Zagórski miał starego służącego, suchotnika, który swego czasu pracował tam w hucie szklanej. Tę hutę zwinięto, suchotnik, który wiedział, gdzie się dawniej znajdowała, wygrzebywał niekiedy z piasku kawałki szkła — za to pracował tartak, który dzień i noc ciął drzewo na wywóz. Ormianie z Kut opowiadali Zagórskiemu o świetnym niegdyś przemyśle garbarskim w tamtych stronach; za czasów polskich u nich całe Węgry zaopatrywały się w safjan, za czasów austrjackich zaś doszło do tego, że ci Ormianie musieli sprowadzać safjan z Węgier, a cały ich przemysł podupadł. Tak samo białe miasteczko — słynęło niegdyś szeroko i daleko ze swoich szewców, miało kilka cechów, miało przywileje królewskie, a potem przywileje mu odebrano, chciano je zrównać ze wsią, zniszczono mu przemysł szewcki wyrobami fabrycznemi z Czech i z Austrji, z szewców doskonałych porobiono partaczy, wyrabiających tandetne obuwie z kory, krytej nędzną skórą, i dążono wszel-