Strona:Jerzy Bandrowski - W białem miasteczku.djvu/199

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

soki, lecz zdrowych i pnących się wciąż ku słońcu. Trudno się w tem rozeznać: Czy głazy trwały na swem miejscu dlatego, że je podtrzymywały giętkie, tęgie ramiona sosen, czy sosny rosły tak bujenie dlatego, że je otulały mocne boki odwiecznych, wietrzejących, lecz wciąż jeszcze niezłomnych głazów. Dziwna mieszanina śmierci z życiem.
— Albo się to wszystko razem kiedyś zawali — zauważa Zagórski — albo porośnie lasem. Ale zamku nic już nie wskrzesi. Musi powstać coś zupełnie nowego.