Strona:Jerzy Bandrowski - W białem miasteczku.djvu/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak, nie, tylko że my nie byliśmy jeszcze do tych objawów przyzwyczajeni. Dwudziestego czwartego grudnia Moskale cofnęli się, na ich miejsce przyszli najpierw legjoniści, a potem wojska austrjackie, właściwie węgierskie. Był to czas dla miasteczka straszny. Komendantem placu był jakiś major huzarów, człowiek zwarjowany i złośliwy, który trapił miasto najróżniejszemi bezsensownemi zarządzeniami, jak naprzykład, że nikomu nie wolno ani na mgnienie oka przystanąć w rynku. W domach dwutysięcznego miasteczka rozlokowywano czasem do czterdziestu tysięcy wojska, na którego łaskę obywatelstwo było zdane. Mieszczanin nie rozporządzał ani swojem mieszkaniem, ani sprzętami, ani łóżkiem i pościelą, ani łyżkami nawet. We własnej kuchni, na własnej blasze zgotować sobie coś mógł tylko wówczas, jeśli mu żołnierze pozwalali. Węgrzy nawet kołyski z dziećmi wynosili na mróz. Ludzie patrzyli na to i uczyli się bezwzględności, twardości, poniewierania człowiekiem. Jednocześnie zaczęła się szerzyć straszna demoralizacja wśród dziewcząt.
— Egzekucyj było dużo?
— Wieszano o byle co. Chciano powiesić chłopa tylko za to, że był zarośnięty. Niby dowód na to, że się przekradał do Moskali, jakgdyby po tamtej stronie nie można się było ogolić? Chłopa znałem, wybadałem: Jakże się miał golić, kiedy mu Madjarzy brzytwę ukradli! Kiedyindziej złapano znów trzech ewakuowanych chłopów, którzy nie mieli papierów. Mimo zapewnień, że są niewinni, skazano ich na śmierć, a dla postrachu kazano ich powiesić na tych trzech kasztanach pod szkołą. Dwóch poszło na śmierć cicho, z chłopską rezygnacją, ale jeden pła-