Strona:Jerzy Bandrowski - W białem miasteczku.djvu/178

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wojny, dla legjonów, Sokół wyekwipował też za ostatnie grosze kilkunastu legjonistów. Cośmy potem za to mieli! Za Bruczkiewiczem, który był prezesem Sokoła, guloni latali i wymyślali go od ostatnich.
— Niby za co?
— A że ci prezesi, dyrektorzy i inni dostojnicy Sokoła młodszych wysłali na wojnę, a sami zostali.
— Byliście tu gorący austrofile, co?
— Tak, nie! — zupełnie słusznie odpowiedział Pudłowicz. — Myśmy tu przecie żadnej wielkiej polityki prowadzić nie mogli. Kazał Tarnów mobilizować, mobilizowaliśmy!
— Oczywiście! — przyznał Zagórski, widząc, że Pudłowicz zaczyna się irytować.
— Więc, jak mówiłem, był wielki entuzjazm wojenny — na tem tle już wówczas dopuszczano się nadużyć. Wojsko rekwirowało wszystko, co tylko w ręce wpadło. Potem, bez walki, weszli do miasta Moskale. Rozpoczęły się zwykłe rabunki.
— Ekscesów nie było?
— Nic nadzwyczajnego. Ale zrobiło bardzo przykre wrażenie to, że w czasie, kiedy nie było ani Austrjaków, ani Moskali, zaczęli opuszczone domy rabować ludzie tutejsi.
Guloni?
— Jużci — guloni, ludność z przedmieścia, nawet bardzo poważni obywatele. Nie będę panu nazwisk wymieniał, powiem tyle tylko, że kilku takich panów do niedawna jeszcze odsiadywało za to karę... Myśmy z nimi żyli, nieraz pomagaliśmy, jakeśmy tylko mogli, a kiedy nas nie było, oni, zamiast przechować coś, obronić, pierwsi rzucili się do rabunku.
— Objaw podczas wojny częsty!