Strona:Jerzy Bandrowski - W białem miasteczku.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z przedziwnym charakterem, miał wrażenie, iż to przeciągają koło niego postaci z jakichś niezmiernie starych obrazów czy portretów, nieodgadnionych i niezrozumiałych dlatego, że może czemś przesłonionych, zamazanych, zakrytych mgłą czy pokładem jakichś farb, które dopiero zdrapać trzeba. Oto kuśtyka burmistrz, niski, krzywy, garbaty, z wysterczającym z pod czapy nosem zadartym jak ryj, z mazurskiemi, zardzewiałemi wąsikami, z czołem niby zdziwionem a dziecięco zagapionemi, wielkiemi, błękitnemi oczyma, w których humor i radość życia miesza się ze sprytem i ciekawością — niepozorny człeczyna, zamknięty w sobie, ale kalkulator bystry i sceptyk pogodny, jako ojciec miasta i władca, doskonale znający drogi, kręte ścieżki i bezdroża, jakiemi życie chadza, a tedy nie przejmujący się już nazbyt krętactwem poczynań ludzkich. Tuż przy nim, pochylony pod płomieniem świecy, idzie jego zastępca Stefek, zawsze ponury, małomówny, z czarnemi gęstemi brwiami ustawionemi w kozły a la Boruta, z wystającemi kośćmi policzkowemi, krzepki, kanciasty, zbierający swoje powoli ale codzień, nie orzeł żaden, lecz formalista wielki i opozycjonista, który zawsze wszystkiemu się przeciwstawiać chce, i potrafi, co w wielu wypadkach bywa wielce pożyteczne. Nie śpiewając, ale bystremi, jasnemi oczyma wciąż czegoś przed sobą szukając, kroczy masarz Rogacz, wysoki, z zadartą dumnie do góry głową, z tyłu trochę rozdętą i stosunkowo drobną twarzą z charakterystycznym, zgrabnym, cienkim mazurskim nosem, o wysokiem czole, zawiesistym wąsie i dziwnym grymasie prawego kąta ust, właściwym szulerom, ryzykantom oraz wszystkim, puszczającym się na niebez-